sobota, 16 października 2010

Poplątane

Mamy ty i ja wiele braków
I znów...
znów ten Kraków...


Na swiecie jest wiele rzeczy, które kocham. Moje niespełna dziewiętnastoletnie życie obfituje w miejsca, rzeczy, ludzi, zjawiska, które darzę tym, jakby nie było, ważnym uczuciem (przez to miłość to moim przypadku sprawa beznadziejnie jałowa, a słowo "kocham" sprowadzam do rangi zwykłego słowa mającego wyrazić moje nastoletnie podniecenie byle czym...ale to temat na innego, bardziej depresyjnego posta). Mam jednak coś, kilka drobnostek, które stanowią dla mnie fundament szczęścia i jako tako pozytywnego funkcjonowania w świecie.
Primo: Kraków (piszę teraz o rzeczach ważnych, więc proszę się nie oburzać, że nie umieściłam tu pysznej kawy z rana czy czegoś w tym rodzaju- jak wyżej, do tej szufladki pieczołowicie wkładam i układam ogólniki)
Kraków to miasto w woj. Małopolskim, kiedyś stolica naszego uroczego kraju, liczące...właściwie nie wiem ilu mieszkańców (kwestie liczb zawsze olewałam- bliskie wspomnienia matematyki w szkole potrafią zniechęcić), ale sądząc po sytuacji w środkach komunikacji miejskiej wnioskuję, że jest ich dużo.
Co ja właściwie robię? Te jałowe informacje nie służą nikomu i niczemu. Cóż kogo obchodzą TAKIE dane? No, może ktoś umie pokochać miasto za liczbę ludności, ale nie jest to w takim razie osoba, która powinna czytać moje chaotyczne przemyślenia. Zgubi się za pierwszym rogiem mojej personal woderland i nigdy nie wróci.
Moja miłośc do Krakowa objawia się w dziesiątkach spacerów, które odbywam obowiązkowo z rozdziawioną do granic możliwości paszczą i oczami otwartymi bardzo szeroko- tak jakby to miało mi pomóc spamiętać, wszystko, co widziałam.
Chodzi mi tu przede wszystkim o kamieniczki, architekturę w ogóle, skwerki, place, wystawy sklepów i klimat...


Wracam do tego tekstu kilka dni później, jest głupi, głupia ja i wszystko głupie. Czuję wewnętrzne rozmemłanie, jakiego jeszcze nigdy tu nie czułam.
Znalazłam coś. Wpis, jakby z pamiętnika.

A później otworzę okno. Stanę na parapecie nie czując chłodu październikowego ranka. Moim ciałem nie wstrząśnie dreszcz. Mojego ciała już nie ma. Leży- rzucone niedbale jak szmata, w której przyszło mi pokonać wiele kilometrów w upale i skwarze.
Polecę lekko
Odlecę daleko
Nigdy nie wrócę.
Odnajdę raj szybko i bezboleśnie, pustą przestrzeń dla siebie samej, egoistycznie zostawiając za sobą sześćdziesiąt kilogramów martwego mięsa...
swoje marzenia
i wszystko co kocham.

Znowu trzy godziny snu- ciężkie powieki oszukuje wlewanymi w siebie litrami kofeiny z ukochanego kubka z Audrey Hepburn z przodu. Noc szalona, obłędna, tańcem przeplatana, mokra od piwa, od którego bardziej wolę przecież wino.
Spacer po Kazimierzu.
Kazimierz zatrzymany w czasie.
23.05 Wnętrze przepięknej kawiarenki...albo galerii gdzieś na Józefa.

23.10 Plac Nowy, ściana z plakatami, pod ścianą śmieci i rower
23.30 Most zakochanych gdzieś niedaleko Placu Wolnica...zakochani na stalowych barierkach zawieszają kłódki ze swoimi inicjałami symbolizujące wiecznośc, moc i siłę ich miłości.

02.06 Plac Nowy cd. kto by pomyślał...23.34 kura na moście

ps. zdjęcia nie są ustawione chronologicznie, a godziny, które podaję są naturalnie lekko rzecz ujmując orientacyjne

3 komentarze:

  1. Kochana, czytając to szczerze się uśmiechałam jak chyba nigdy za sprawą PSEUDO-przyjaciół w Szczecinie. Cholera, cieszę się Twoim szczęściem, że masz już ten Kraków. Łzy mi lecą ze szczęścia jak myślę o tym, że niech będzie co chce ale Ty już tam jesteś, masz ten widok romantyczny i piękny. Cholera, ja też będę tam szczęśliwa. 7 miesięcy, 7 miesięcy i będziemy tam razem!! (no dobra, 7 miesięcy i 4 dni - na Opener też trzeba pojechać XD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ups. Nie mam już nic na telefonie, więc na razie na smsy nie licz;p ale Ty możesz czasem coś napisać;p
    ps. Ja tam uwielbiam vintage i uwielbiam bordową szminkę i koniec, o!

    OdpowiedzUsuń